Ogladając film miałam deja vu... Rozpieszczony facet, żyjący w luksusie i bogactwie trafia do ubogiej
wioski, oczywiście jest zakochany... i nagle przez tę miłość zaczyna mu zależeć na losach
mieszkańców. Przypadkiem się akurat składa, że jest architektem, więc wybuduje most! Staje się
bohaterem ubogiego i prostego ludu i zdobywa serce ukochanej... O ile "Swades, we are the
people" był genialny i mnie poruszył tak teraz oglądając odgrzewany kotlet w bardziej komediowej
wersji nie byłam już tak zachwycona. Po prostu ok, ale szału nie ma.